"Nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia, bo to znaczy, że człowiek zakochał się w czyimś spojrzeniu, a nie w osobowości." Nathan James Sykes
Prolog
***
Mała dziewczynka o bujnych rudych włoskach, której loki zakrywały prawie całą twarz, siedziała na parapecie i wpatrywała się w oddalone jezioro. Fale obijały się w o strony brzeg, a księżyc sprawiał, że lśniło ono jak lustro. Dziewczyna uśmiechała się i bawiła się jednym z kosmyków włosów. Nagle do pokoju weszła starsza pani, lekko przygarbiona i z drewnianą laską w ręku. Miała na sobie znoszony już biały fartuszek.
- Julka pora spać. - powiedziała z uśmiechem kobieta. - Umyłaś zęby?
- Jasne, że tak babciu. - odpowiedziała dziewczynka.
Julka zeskoczyła z parapetu i pobiegła do łóżka stojącego na środku pokoju, pod ścianą. Babcia otuliła ją kołdrą w małe brązowe małpki i dała buziaka w czoło.
- To, co gasimy? - starsza pani podnosiła się już z łóżka, wtedy Julka podniosła się do góry i stanowczo powiedziała "Najpierw zasypiajka babciu". - A konkretnie jaka? - spytała ją z szerokim uśmiechem, ponownie siadając na łóżku.
- Ta o twojej mamie i tacie. - poprosiła dziewczynka.
- Przecież opowiadałam ci już ją wiele razy. Musisz ją znać na pamięć. - odparła kobieta.
- Babciuuu, proszę. - uśmiechnęła się dziewczynka, robiąc przy tym słodkie oczka jak kot z popularnej bajki Shrek, które przypomniał kobiecie oczy jej taty.
- No dobrze. Od czego mam zacząć? - spytała.
- Od początku. - krzyknęła uradowana Julka.
- Dawno, dawno temu była sobie dziewczyna imieniem Ania i chłopak imieniem Oliver. - zaczęła opowiadać.
- Nie, babciu. Zacznij od menedżera. - poprosiła ją dziewczynka.
- No dobrze. - uśmiechnęła się kobieta. - Minęło sześćdziesiąt siedem lat, odkąd moja mama zaczęła opowiadać mi tę historię. Wiele rzeczy może wydawać się dziwne w tych czasach. Jednak to wszystko zdarzyło się naprawdę. - zaczęła opowiadać.
- A wszystko zaczęło się od wypadku dziadka. - powiedziała z uśmiechem Julka.
- Właściwe wszystko zaczęło się od przyjazdu twojego pradziadka i jego przyjaciół do Polski. Nikt nie wiedział, kiedy dokładnie oni przyjadą. Jednak cała historia zaczyna się od menedżera zespołu, którego członkiem był twój pradziadek.
- The Sought. - wtrąciła dziewczyna.
- Nie przerywaj mi, bo nie będzie zasypiajki. - skarciła ją babcia. - Połóż się i słuchaj uważnie.
***
Chuck Turner, menedżer zespołu stał w holu i kończył rozmawiać przez telefon, gdy podeszli do niego członkowie znanego wtedy każdemu nastolatkowi zespołu The Sought, na którego koncie było wtedy piętnaście albumów, a za pięć z nich otrzymali prestiżową nagrodę Grammy.
- Wszystko gotowe? - zapytał łysawy mężczyzna.
Wyglądał na najstarszego z całej grupy, chociaż jego ubranie sugerowałoby, że ma około trzydziestu lat. Ubrany był w czarną skurzaną kurtkę i niebieskie dżinsy.
- Tak Jack, wszystko gotowe. - odpowiedział Chuck i odłożył telefon do kieszeni swoich dżinsowych spodni. - Czekają na was przed hotelem. - dodał z przerażoną miną, wyjął z koszuli jakąś kartkę i podał ją najbliżej stojącemu - Oliverowi.
Chłopak poprawił swoje długie, brązowe włosy i wziął od niego kartkę. Po przeczytaniu zrobił przerażoną minę i schował ją do swojej ulubionej, granatowo-brązowej kurtki. Po chwili cała piątka uśmiechnęła się i wyszła na parking, zostawiając Chucka w hotelu. Pomimo różnego wieku i różnego podejścia do życia chłopaki dogadywali się świetnie, a połączyły ich trzy rzeczy - muzyka. Ich pasja i miłość. Fani, którym oddają całe swoje życie, oraz motocykle. Ulubiony środek transportu, którym jeżdżą, gdy tylko mają wolną chwilę. Stanęli przed pięcioma motocyklami marki Suzuki, które błyszczały jak gwiazdy w świetle popołudniowego słońca górującego nad Warszawą. Z szerokimi uśmiechami założyli kaski na głowy, wsiedli na motocykle i ruszyli w stronę miasta. W pogodni za szczęściem, miłością i wolnością.
Komentarze